
Na pewno jeszcze nie raz będę wracał do tego momentu, dla większości była to poprostu sobota, ale dla mnie zwieńczenie czegoś na co długo i ciężko pracowałem. Nie chodzi tu nawet konkretnie o złoto w ,bo wiadomo, że nie są to Mistrzostwa Europy, czy Arnold Classic tu chodzi o coś dużo więcej...
Gdy w 2014r pierwszy raz wyszedłem na scenę w Mistrzostwach Szkocji federacji Nabba, zajmując wtedy 7 miejsce (kat. NOVICE na debiuty się spóźniłem) byłem praktycznie pewien, że będzie to mój pierwszy i ostatni start mimo, że wg. paru osób miałem predyspozycje. Pierwsze przygotowania były okupione naprawdę bardzo dużymi problemami zdrowotnymi oraz mocno obciążaną psychiką, gdyby nie pomoc mojego brata Igora pewnie wtedy zakończyła by się moja kariera. Po mocnym zderzeniu z ziemią dość szybko postanowiłem wrócić na scenę, ale kolejne dwa starty w UK były delikatnie mówiąc "nie udane". Forma fatalna, zero przygotowania, ale za to miłe wspomnienia, bo wystartowaliśmy z bratem wspólnie i były to nasze ostatnie wspólne zawody.
W 2015r wróciłem do kraju, wtedy nikt nie traktował poważnie tego co robię i do czego dążę, często słyszałem po co Ci to? Szkoda zdrowia! To tylko towar, też bym tak mógł jakbym brał itd. a najlepsze, że większość tych osób jest dzisiaj w tym samym miejscu co w 2015r. Ale wiecie co? Wtedy dawało mi to jeszcze większego kopa, może to trochę chore, ale myślałem sobie ją Wam ku##a pokaże! jeszcze pokaże na co mnie stać! Kolejne starty, coraz lepsza forma, coraz wyższe lokaty, wszystko to dawało pewność, że idę w dobra stronę, a bycie "normalnym" zostawię reszcie. Zaczęły pojawiać się też pierwsze profity i pierwszy sponsor, ludzie zaczęli mnie poznawać i kojarzyć z kulturystyką, powstał tez fanpage, tak! Założyłem go dopiero po 3 sezonie i pierwszym większym sukcesie, czyli 2 miejscu we Władku na Baltic Cup w 2016r, a nie pół roku przed debiutem W tamtym okresie bardzo pomógł mi Radziu Lizak, którego serdecznie pozdrawiam i ogromnie mu dziękuję za pomoc i wiarę we mnie. Wtedy też poznałem moja druga połówkę i do dziś potwierdza się, że za wszystkie sukcesy największa zasługa jest właśnie Oli, ale Tobie skarbie należy się osobny post, więc pozwól, że wrócę dalej to mojej małej autobiografii. W 2017r zdecydowałem, że czas w końcu spróbować sil na Mistrzostwach Polski, jadąc do Kielc po bardzo nie udanym występie na mistrzostwach Śląska nawet nie śniłem o takim zakończeniu, a finał miałbyć dla mnie sukcesem.
Ale patrząc na te wszystkie starty to właśnie porażki i brak wiary innych dawały mi największą motywację, bo w 2016r raczej nikt nie brał mnie pod uwagę, a tu niespodzianka chłopak z nikąd zostaje Vice mistrzem Polski. Był to chyba najbardziej wzruszający moment na scenie przez te wszystkie lata, a uczucia jakie mi towarzyszyło wtedy nie zapomnę do końca życia. Rok później na fit festiwal w Kielcach jechaliśmy bronić tytułu i walczyć o złoto i przede wszystkim pokazać, że srebro rok wcześniej to nie był przypadek. Wyszedłem w jeszcze lepszej formie i dosłownie o włos przegrałem wtedy z Michałem Okoniem, który miał wtedy sezon gdzie zgarnął wszystko co się dało Szacun Michał! Ale dwa srebra z rzędu na MP też można uznać za sukces, a zwłaszcza to, że udowodniłem samemu sobie, że należę do czołówki w kraju. Ale nadal jedna rzecz nie dawała mi spokoju..wygrana. O pierwsze miejsce ocierałem się kilka razy w tym na najważniejszych imprezach w kraju, ale nie dane było mi poczuć jak to jest być najlepszym danego dnia. Między innymi dlatego zdecydowałem się w tym roku startować, bo siedziało mi to z tyłu głowy i nie dawało spokoju. W tym roku postanowiłem w całości podporządkować się wytycznym i pierwszy od A do Z prowadził mnie trener Przemek Górynowicz, który pokazał mi, że można w trochę inny sposób przygotować się do zawodów, a efekt wyszedł jak sami wiecie. Tutaj muszę podziękować Łukaszowi, który przekonał mnie żebym zaufał Przemkowi, jak i również Łukasz pomógł bardzo w przygotowaniach w tym roku jak i na samych zawodach Słodkiewicz Classic gdzie zrobił mega robotę na backstage - dzięki Wielkoludzie!
Przygotowania pod okiem Przemka przebiegły bardzo sprawnie, duże
ilości jedzenia, dobry humor,
mnóstwo energii. Przemek jest świetnym trenerem i jestem pewien, że
coraz więcej zawodników
będzie u niego w teamie, bo gość robi mega robotę, a jego
indywidualne podejście i zaangażowanie są nieocenione. Wszystko
szło Perfect aż do.. tygodnia przed Słodkiewicz Classic...szczerze?
Miałem już o tym nie pisać, ale pewnie i tak mało osób doczyta do
tego momentu. Na tydzień przed pierwszym startem w tym sezonie
doznałem poważnej kontuzji dłoni. Nie wiadomo do dzisiaj czy kość
była pęknięta, czy złamana, ale dłoń wyglądała jak balon, a ja
praktycznie nie mogłem nią ruszać, ale teraz odpuścić na 5 dni
przed? Nie ma mowy, nimesil jako przedtreningówka, paski do ciągów i jakoś to będzie. Nawet hantle 3kg musiałem wiązać paskiem, bo nie
byłem w stanie go chwycić w prawa rękę. Oczywiście nie miało to
wpływu na wynik na Słodkiewicz Classic, ale 4 miejsce w tych
zawodach dotknęło mnie bardzo zwłaszcza, że całe przygotowania
przebiegły idealnie, a ja miałem przeczucie, że to w końcu jest ten
moment, ale cóż wynik z Poznania każdy zna i każdy wie jak było
dlatego też nie mogłem się pogodzić, a swoje rozgoryczenie
przeniosłem na najbliższych i wpadłem w obsesję, której sam się
przeraziłem i nawet ja sam miałem dosyć swojej osoby. Wtedy byłem
najbliżej zrezygnowania ze startu od początku całej mojej przygody z kulturystyką, ale znowu pomogły dwie najbliższe mi osoby: moja
Ola oraz mój przyjaciel Sebastian, którzy pomogli mi oczyścić umysł i docisnąć jeszcze bardziej ostatnie dni przed startem w Kunicach.
Wracając do początku wpisu i dla Was "zwykłej soboty", a dla mnie
to do dnia, do którego prowadziły te wszystkie starty...
Jadąc do Kunic byłem spokojny jak nigdy, ze mną najbliższe mi
osoby i zero nastawiania się na
cokolwiek, jechałem po prostu zrobić swoje. Jeszcze wtedy nie
wiedziałem, że zapamiętam ten dzień na długo i po raz kolejny
pokaże sobie, że porażki i upadki są tylko częścią drogi i należy
po nich jak najszybciej się podnieść i wrócić silniejszym. I jak
się okazało parę godzin później tak znowu było i tym razem. Po
chyba największym rozczarowaniu w dotychczasowej karierze dwa
tygodnie później zrobiłem to - wygrałem zawody Herkules Cup w Kunicach jednogłośnie. I samo zwycięstwo chyba nie cieszyło
najbardziej, a fakt, że nie odpuściłem, że mimo upływu lat ciągle
wierzyłem, że w końcu się uda i mimo wielu zwątpień, gorszych
chwil, a nawet złamań - zrobiłem to... Do tego forma jaką udało się
przygotować dała mi mnóstwo wiary w siebie, zastrzyk motywacji i pewność, że mogę walczyć o najwyższe lokaty na największych
imprezach.
Jeżeli dotrwałeś do końca tego posta dziękuję, dużo to
dla mnie znaczy, tak samo jak fakt że śledzisz moje
poczynania...
Piona
Czwartek, 23 maja 2019